Biegowo.
Nie da się całe życie po płaskim. Chociażby dla urozmaicenia czasem wbiegamy w pofałdowany teren, mając świadomość, iż kiedyś się przyda. Ileż to razy spotykamy przyjemny podbieg na trasie reklamowanej przez organizatorów jako szybsza od F1 i bardziej płaska niż tafla kałuży. A jakże miło uczynić przyjaciołom przysługę, zapewniając o braku chociażby symbolicznej wzgórzowatości. Cudownie czujemy się wytrzeszczając oczy w najszerszym zdziwieniu na późniejsze pretensje: no chyba nie uważasz tego za podbieg!
Niemniej dylemat skrzeczy: lepiej w górę czy w dół? Na wzniesienia, wzgórza, szczyty zdrowiej dla stawów, ale zadyszka czyha. A znów z grawitacją pod rękę na pazurki: płucom lżej, ale więzadła trzeszczą i czwórki dostają solidne regime. Zatem zgniły kompromis: do góry powoli, w dół szybciej. I oba uprawiamy luźno puszczając mięśnie; łatwo napisać. Albo też przełajem po lekko pofałdowanej nierówninie: aby nie zmęczyć się za mocno, ale i życzliwym nie zostawić opcji wycedzenia: płasko. I po dylemacie. Z każdego bagna da się wyjść.

Marszowo.
W tej materii chyba wszyscy się zgadzają, że jakoś przyjemniej schodzić. Dla organizmu i jego aparatu ruchowego (ładnie naukowo brzmi) podobnie efekty się mają jak przy bieganiu. Niemniej nikt nie żywi wątpliwości: lepiej z Giewonta schodzić, niż na Giewonta włazić. Tym bardziej, iż rozkoszna perspektywa stajni z paszą i poidłem przed oczyma duszy widnieje. Ciekawym by było, gdyby powierzchnia naszej planety oferowała doły, a nie tylko góry. I zmuszałaby turystów do schematu: najpierw w dół, a z powrotem do góry. Oj, ciężej dla psychiki się jawi. Ale oryginalnie brzmi: Korona Dołów Polskich, na przykład. Najniższe wgłębienie powiatu. Biegi dołowe. Dołuj się razem z nami. A Bielecki musiałby najpierw do takiego, powiedzmy: D2 zjechać na nartach, a potem martwić się jak wyjść. Ech, pomarzyć. Niemniej zapytajcie kogoś wlokącego siaty z zakupami: wolisz zejść dziesięć pięter czy wyjść? Tęsknota za obniżaniem odzywa się na każdym – nomen omen – kroku. W przypadku awarii wind cięższe bluzgi słychać z parteru niż z poddasza.

Życiowo.
Mówi się, zaprawdę: ja to mam ciągle pod górkę. No to adekwatnie do powyższych specyfikacji mięśniowych można by stwierdzić: zdrowszy będziesz, raduj się. Pocieszenie, zaiste. Nos do góry. Ale też krzyczymy: Hände hoch (z niemiecka łagodniej brzmi), a nie każemy łapsk opuszczać. Czyli wyżej wcale nie znaczy lepiej; wolimy celować niż być na celu. Znowuż – pisanie wierszami od góry do dołu przyjęte, acz istnieją wyjątki w egzotyce: gdzieśkąd tambylcy dają radę. Zatem świat faluje i nie przesądza: kto powiedział, że wstąpić na niebiosa ciekawszym niż zstąpić do piekieł będzie? Przynajmniej cieplej i kolory żywsze.
A frywolniej nawiązując i w kontaktach damsko-męskich dwubiegunowo bywa. Takie podejście pozwala właściwy balans utrzymać, jako mistrz Jan pisze:
Żeby równowaga nie była zwichnięta
Podnosząc spódnicę, spuszczała oczęta.
Bo miłość istnieje i jest piękna.
Czego i Wam życzę.
Łukasz Klaś
śp. Kora…
https://m.youtube.com/watch?v=KBYowyU-4xI
To lubię. 👍
A Jan Kobuszewski,jako Dziadek Poszepszyński śpiewał:
„Życie jest średnie,ani dobre,ani złe;
wspinasz się w górę,aby znaleźć się na dnie”.
Coś w tym jest…
Wolę jednak optymizm Autora.
O, całkiem sporo w tym jest 🙂
Ja to na Giewont właziłam na czworakach, a jak złaziłam…. Łoooo, długa historia 😉
A to ciekawe…
No ja zdecydowanie wolałbym ma Giewont wbiec, niż zbiec.
Poćwiczymy i zbiegi 🙂