– Ciekawe, jak smakuje rum z jodem? – spytałem w samochodzie mknącym wśród urokliwych lasów i wzgórz Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego.
Trzy głowy odwróciły się w moją stronę z wyrazem lekkiego niepokoju.
– Zmienić cię za kierownicą? – spytała siostra.
– Coś ci zaszkodziło? – wtórowała Aga.
Tylko Tomek milczał porozumiewawczo. Solidarność męska, cenna rzecz.
– Jedziemy do Rumi, prawie nad morzem, gdzie jodu dostatek – wyjaśniłem logicznie. – Piękna gra słów, nieprawdaż.
Pokiwano głowami. Facet Kingi też, zdrajca. Ktoś nawet mruczał coś pod nosem o uderzeniu blogosfery do głowy.
Nie znają się.
Kiedy darem niebios spływa wolna sobota, przypreludiowana połową piątku, tworzy nam się namiastka długiego weekendu. Hajda w dzicz, za miasto. Ściślej pisząc, nawet za Trójmiasto. Niestraszne nam pogłoski o sztormach jesiennych na Bałtyku bursztynodajnym, od fal sinym. Rumia wita, na północnym krańcu lasów TPK schowana. Pomimo jesiennej aury, tam też ludzie prężne żyją, działają i: biegają.
I uśmiechają się, życzliwie przybyszów hołubiąc.
Trasa w Rumi bierze początek w sercu parku, skąd wyprowadza na znakomitej jakości chodnik, pokonywany agrafkowo, vulgo: wte i wewte. Odcineczek pod górkę i powrót w dół wymuszają wysiłek poniekąd interwałowy. Cały czas mijamy innych uczestników, integrując społeczność szczęśliwą. Trzy razy nawracamy wokół pomnika Jana Pawła II, wplątując w nasze szusy element peregrynacji duchowej.

Węzeł trasy pokonujemy klimatycznym, brukowanym mostkiem, nad autentycznym kołem młyńskim. Wspaniałe miejsce, w pianie rozbryzgiwanej wody przyszłość widać, a i zjeść i wypić można nienajgorzej.
Ustawiamy się na starcie i melepectwo moje kwitnie; nie zrozumiałem, w którą stronę ruszymy… Zafundowałem sobie tym samym przebijanie się przez całą stawkę, co okazało się przedsięwzięciem nadzwyczaj miłym. Nadrobiwszy nogami głowy szwankowanie, zakończyłem ściganie w sposób satysfakcjonujący.
Jednak wpierw do akcji przystąpiła pogoda, zdradziecko ranek rześki, a suchy oferując. A w chwili startu rozpoczął się… młyn. Sieknęło takim wiatrem i deszczem, iż samo pokonanie zaiste nienudnej w tych warunkach piątki stało się wyczynem. Tu brawa dla Wszystkich, szczególnie dzieciaków i fantazyjnie poprzebieranych haloweenowców, dźwigających namokłe kreacje. A najpiękniejszą, kaszubską, prezentowała mistrzyni ceremonii Lena, sprawnie przy tym naszym stadkiem zarządzając.

Po szuraniu w takich okolicznościach aury zrezygnowaliśmy z morsowania w Bałtyku; moja towarzyszka walczyła, szczęściem zwyciężył mój słaby charakter. Inna sprawa, iż woda ciepła, zatem odkładamy morzochlup na prawdziwą zimę.
Agnieszka podejrzewa, iż wyprawy na kolejne lokalizacje planuję sprawdzając, gdzie w sobotę szykuje się świętowanie, aby ciastek się nażreć. I rzeczywiście: Rumianie potwierdzają jej spiskową teorię: urodziny Tomasza poszły słodko. Najbardziej smakowało mi kolorowe ciasto: pomarańczowo-brązowo-żółto-niebieskie. Delicje! Sami częstowali, naprawdę.
Turystycznym leszczostwem odwiedziliśmy popołudniowy Sopot; większe wrażenie wywarł na nas klif i widoki zeń, niż Monciak i molo. Tyle naszej satysfakcji, iż po sezonie oferują stukanie obuwiem po tym słynnym pomoście za darmo.
Zaglądnęliśmy również do Szafy Polańskiego; zaświadczam na wszelką wypadłość pełnolectwo dziewczyn.
Z jodem i rumem, czy bez, Rumia gościnność wielką oferuje. Sprawdźcie sami, polecamy!

Cyfra: I miejsce (na 57); czas 18:45.
Status parkrun: 26/18.
Łukasz Klaś
Jako Kaszub z krwi potwierdzam urode terenu i pogode fajnom?????⛅
Kiedy rum zaszumi w głowie… ?
I wiatr 🙂
Rum z jodem – wyśmienity,pod warunkiem że jest
„shaken,not stirred”?
Definicja drinka dopięta?
Może kiedyś mnie tam… w niezbyt dalekiej przyszłości wszak uwielbiam poznawać nowe miejsca.
Warto?