Szczęścia każdy pragnie, o szczęściu każdy marzy. Zarówno o tym małym, powszednim, jak i wielkim, życiowym, czy nawet: pozagrobowym triumfie. Trudno pryncypia tego fenomenu ustalić, boć chyba dla każdego człeka co innego ono znaczy; choć troszeczkę indywidualizmu wszystkie człowieki noszą tu w sobie. Weźmy, poproszę, naruszony powyżej wątek: życie po śmierci. Dla wielu wymiarem wygranej z punktu patrzenia na grobową deskę od spodu będzie zbawienie, ale już inni woleliby raczej zmorą się stać. Szeroki tu znajdziemy wachlarz postaci do wyboru: kto wampirkiem? Kto zombim? Kto białą (lub inną wersją kolorystyczną) damą zmierzchem koczującą na strychu? A strzygi, duchy zwiewne, reinkarnaty jakieś? Czy jakiś z nas, samców alfa, zamiast na zielonej trawce smęcić Panu pieśni pod rajskim obłoczkiem nie wolałby raczej wilkołakiem powstać, zasadzającym się w ciemnym borze na dziewice, wyjąwszy te w czerwonych beretach do babci idące? A? Szczerze, proszę! Mnie czasami tak miłość do ludzkości sublimuje, że i wieloleć czyśćca przyjąłbym, byle co po niektórych choć parę nocek postraszyć, alibo i ząbki w szyjkę wbić i siorp, siorp.
Osobną kategorię stanowią ateisty, co tylko i wyłącznie w proch się obróciwszy przez robaki spożyte być chcą. Inaczej światopogląd by im się załamał. Pożyteczne to z punktu widzenia gąsieniczek podziemnych mniemanie, rzekłbyś: zbożne, ale to znów byłoby faux pas…
Po śmierci tyle wariantów, a co dopiero za żywota naszego ziemskiego.
Szczęście to szóstka w totka? Jakże często pierwsze to skojarzenie. Złuda, tylko chwilowa i krótka najczęściej sielanka. Większość szóstkowiczów trwoni środki nieleniwie, z niczym – lub z długami – zostając. A już rekord pobił nasz rodak, który dwukrotnie (!!!) szóstkę trafifszy, zbankrutować jednak zdołał. Szacun, acz od czasów napoleońskich gadają wszak z francuska: un Polonais passe partout, a to zobowiązuje.
Starożytni Rzymianie (każdy dobry tekst musi mieć wzmiankę o nich) zwali boginię odpowiedzialną za te kwestie Fortuną, co z małej litery u nas także ma adekwacje. Wprowadził jej kult ponoć król Tuliusz; któż mógł przewidzieć, że pięćset lat później inny Tuliusz, Marek Cicero, bronić będzie ustroju republiki przed wprowadzeniem rządów królewskich właśnie! Szczególny uśmiech… fortuny. A Cicero jak skończył, dobrze wiemy. Podobno nie cierpiał długo – komandosi Antoniusza znali się na robocie i czasu marnować w zwyczaju nie mieli.
Ja bym sugerował nawet do fejsbukowych ikonek, oprócz lubię, super, wow i wrr dodać jeszcze jedną: ale kurfa miałeś szczęście. Oj, byłabyż w ruchu!

Posłuchajcie o losie Polikratesa.
Władca Samos był wybrańcem fortuny. Potęgi, sławy i bogactwa zazdrościli mu wszyscy żywi, umarli i prawie umarli na Morzu Śródziemnym. Faraon, w swoim mniemaniu przecież bóg, był jego druhem. I właśnie nad święte wody Nilu wysłał nasz bohater zapytanie: co zrobić, aby fata nie odmieniły się, moc i chwała trwała? Odpisał mądry władca spod piramid: weź rzecz, którą najbardziej ukochało serce twoje i precz odrzuć. Polikrates, acz niechętnie, rady posłuchał: ukochany diament w ocean cisnął. Kilka dni później ubogi rybak z okrzykiem radości do pałacu pobiegł: w brzuchu ryby znalazł klejnot władcy, niech będzie błogosławiony! Dowiedziawszy się o tym, faraon wypowiedział przyjaźń królowi, za przeklętego go mając. Polikrates ramionami wzruszył.
Ulotne bywa szczęście, nie liczcie na nie. Pracą jeno żmudną dojść do czegoś można, siekierką cierpliwości sukcesiki wyrąbując. A i tak często w ostatniej chwili ktoś owoce trudu sprzed nosa Wam sprzątnie. Sprytniejszy, bezwzględniejszy (ładne słowo, pięć spółgłosek w kupie) zesłany przez los…
Coś bardzo starożytnie dziś, zatem zdanie dla kręcipiętów o bieganiu. Na finiszu po trudnym dystansie somotrzeć tuptając, do walki o medale się sposobimy. A tu myk, z boczku zarośla postać doskakuje i dawaj do mety. Na nic protesty, drugie miejsce wziął, ja skończyłem na ukochanym: czwartym. Karma wraca? Oby oszustowi kiedyś sznurówka pękła, chociaż jakoś małą mam nadzieję. W życiu jak w bieganiu, jeden wygrywa, rzesze za nim bezsilnie zgrzytają. Statystyka bezlitośnie obnaża promilowatość szczęścia.
A wielki Polikrates? Zdradą pojmał go satrapa perski i na torturach rozciągnął. Bożyszcze starożytnego świata, mocarz i ulubieniec losu przez kilka straszliwych dni przeklinał swoją matkę, że go urodziła. Faraon miał rację. Los czuwa, pysznych poskramia. Bramy triumfu są niskie, wejdą przez nie tylko ci schylający głowy.
Wszystko jest względne, nawet czwarte miejsce 😉
Dlaczego pudło ma akurat 3 miejsca?
W starożytnej Grecji nagradzano wieńcem laurowym tylko najlepszego – jedynego. Sprawa była czysta. Dopiero w XIX-XX wieku zaczęło miejsc na podium stopniowo przybywać. I za co te honory, medale, puchary i dyplomy dla drugiego i trzeciego? Za to, że przegrali? A może na zachętę; żeby następnym razem postarali się bardziej?
W starożytnym Rzymie najlepszego przegranego gladiatora – w zależności od woli cezara (vel tłumu) – uśmiercano. Może powinno się wrócić do tego zwyczaju? Tych z drugiego (ewentualnie też trzeciego) odstrzelić?
Wtedy czwarte miejsce może być całkiem miłym i bezpiecznym…
🙂
Jeszcze ładnie się za oceanem przedkolumbijskimi czasy zabawiali: przegrani w meczu na ofiarę☺ Tym sposobem na świecie zostaliby tylko Niemcy?Jestem za, mniejszy tłok na starcie.
Te różne zombie, upiory i zjawy to były zwykle jakieś dusze zawieszone pomiędzy tym światem a zaświatami. Ani do końca nie umarli, ani jeszcze nie po tamtej stronie.
A Netflix zabiera się za ekranizację „Wiedźmina”. Co Jankesi zrobią z naszymi słowiańskimi utopcami i strzygami?
Nic dobrego☺