
Ostatnią długą wycieczkę biegową na naszym obozie zaplanowaliśmy żółtym szlakiem przez Koziarz. Sęk w tym, iż kurs ten przecina w Łącku Dunajec, a przeprawa promem poza sezonem nie funkcjonuje. Kluczowym elementem planu stał się most. Musieliśmy zatem zacząć w Zabrzeżu, dołączając do właściwej trasy na przełaj, od zachodu. Na mapach, papierowych i sieciowych, sprawa nie wyglądała na trudną. Jak każdy porządny skrót, także i ten wydawał się oczywisty…
Wszystko udało się znakomicie i bez przeszkód.
Prawie.

Podjechawszy busem, wysiadamy na właściwej krzyżówce, biorąc namiar na przeprawę przez rzekę. Czeka – solidna, betonowa, jednopasmowa dla zmotoryzowanych, lecz z dwoma chodnikami dla pieszych. Chwała. Po chwili znajdujemy się po właściwej stronie Dunajca. Z mapą w ręku ruszamy w bój.
Początek drogi jest na swoim miejscu, lecz planowany przełaj skrajem lasu zagradzają nam płoty, zwarte, domostwo w domostwo, nieprzepuszczalne. Obchodzimy łukiem, tylko po chwili kończy się asfalt, a drań nie powinien. Dobra, kierunek właściwy, zatem trzymamy się go. Co prawda kluczowy zakręt zmienił zwrot z prawego na lewy, lecz ogólnie azymut się zgadza. Wypatrujemy tęsknie żółtych znaków i nasza cierpliwość zostaje wynagrodzona. Już za drobnostkę uznajemy, iż spodziewaliśmy się dwóch kilometrów, a przeszliśmy cztery. Egzamin na orientację uznajemy sobie za zdany z maleńkim minusikiem.

Szlak pokonaliśmy bajkowy. Powyżej wysokości 800 metrów poruszaliśmy się w zjawiskowej zimie: skrzypiący pod piętami śnieg, słońce i lekki mrozik. Łykamy rzeczywistość zachłannie, ten apetyt nie grozi przeżarciem. Takich chwil wszystkim życzymy.

Ciekawostką podejścia pod Koziarz są znaczne odcinki drogi pokryte asfaltem. Wysoko zlokalizowane okoliczne zagrody i gospodarstwa zapewniły sobie dogodny dojazd, psujący trochę malowniczość krajobrazu. Gdzieniegdzie obszczekują nas burki, w jednym miejscu beczeniem pozdrawiają barany a łowiecki… W końcu zanurzamy się w przyrodę. Podbiegamy pustymi, znaczonymi tylko śladami zwierząt ścieżkami.

Osiągnąwszy Koziarz, wdrapujemy się na wieżę. Przejrzystość powietrza ofiarowuje widok znakomity, od Nowego Sącza, po Tatry. Zastygamy w zachwycie, a szczypiący po tyłkach wiatr potrzebuje dobrego kwadransa, aby nas stamtąd przegonić. W doskonałych humorach osiągamy Dzwonkówkę, a po drodze do Szczawnicy pozwalamy sobie na jagodowe naleśniki w zawsze gościnnym schronisku Pod Bereśnikiem.

Niżej kończą się śnieg, góry i wyrypa, pozostając wszelako w naszych umysłach.
Tego się w mieście nie znajdzie.
Namawiamy.

Łukasz Klaś

Zdjęcia obłędne są Łukasz. Na Koziarzu nie byłam jeszcze. Spore zaległości mam ostatnio do nadrobienia. Piękna pokrywa śnieżna. Robi wrażenie.
Polecam, widoki przednie. Pozdrowienia?