Wszyscy kochają flamenco! Stukot kastanietów i obcasów, szumiące spódnice w zamaszystych zawijasach pod dyktando gorących latynoskich rytmów – wprawiają naszą krew w ekstazę. Ciało samo zaczyna… no, przynajmniej podrygiwać. Lecz dusza to już skacze obowiązkowo. Gitary zdają się eksplodować pląsem…
Lecz tutaj posadzili nas i każą delektować się flamenkowaniem do fortepianu.
Zatem podziwiamy – albowiem dzieje się pięknie dla uszu i oczu.
Dorantes to prawdziwy artysta klawiszy, budzący dotknięciem palców dźwięki właściwe. Podziwiam szczerze, chłonąc wirtuozerskie popisy, muzycznie wyborne. Już do samego słuchania nadaje się to pierwszorzędnie, a doprawione tańcem – fenomenalne.
Leonor Leal porusza się na scenie w sposób dla gatunku esencjonalny: dynamicznie, mocno, chciałoby się rzec: atletycznie. Nie wyklucza to wdzięku i uroku! Podłoże zdaje się eksplodować pod uderzeniami jej obcasów, lecz znakomicie gra także „góra”. Dłonie i nadgarstki wykonują preludium do kolejnych form; po nich następuje eksplozja. Dodajmy niebanalne, często zmieniające się kreacje: oglądaliśmy i falbaniastą suknię z trenem i taniec w spodniach.
Obrazu całości dopełnia perkusista Javi Ruibal. Ten prezentuje warsztat nienaganny, acz bez błysku geniuszu charakterystycznego dla reszty zespołu. Rozumieją się w wykonaniu bezbłędnie, lecz piano dominuje.
W sztuce nie szukamy równości, lecz wybitności.
Polecamy Dorantesa.
Łukasz Klaś
Znakomicie opisane. Bylam, widziałam.
Dziękuję?
Ciekawa relacja. Aż się egzotycznie zrobiło.
Trochę Andaluzji 🙂