Szekspir w marmurach Narodowego oznacza obecność obowiązkową. Z przyjemnością.
Lecz wzniośle i ekskluzywnie poczuliśmy się tylko w holu. Na sali Bogusławskiego usadzono nas w niewygodnych krzesełkach, nieomal na scenie; twarzą w twarz z aktorami kazano podziwiać spektakl trafnie określony jako postszekspirowski. Chwilami sir Williama trzeba było ze świecą szukać. Otrzymaliśmy namiastkę Burzy, przetykanej musicalowymi tańcami zbiorowymi, monologami z innych utworów i bluesem. Jak widać, da się połączyć na jednych deskach Prospera i gitarę elektryczną. Scenografia również szalała: to z rozmachem wjeżdżały ogromne rampy ukazujące całe grupy aktorów, to znów wąski pas czarnej podłogi przed kurtyną musiał wystarczyć za miejsce akcji. A wszystko w towarzystwie wybebeszonych wnętrzności technicznych mechanizmów.

Czy taka adaptacja się broni? Dla mnie nie do końca, lecz teatr powinien poszukiwać, zatem doceniam to. Idźcie, zobaczcie. I zabierzcie kaptury, gdyż na początku, w asyście huku i błysków gromów, fundują widzom posypanie głów deszczem. Cholerne 5D w teatrze. Postszekspiryzm, psiakrwia.
Dobra, polecam. Radziwiłłowicz świetny.
Łukasz Klaś
Ty konserwa jesteś, a teatr do przodu idzie. Przehdź się do Powszechnego, to zobaczys dopiero???
Mamy w planach, jako żywo!